Tak, to ja.

Tak, to ja.
Zdjęcie mikroskopowe niesporczaka. Bo sama jestem niesporczakiem, tylko dużym. Źródło: http://we-are-star-stuff.tumblr.com

19 paź 2015

Depresjo, ić stond!

Chciałabym móc zwalić winę na jesień. Problem w tym, że lubię jesień, a witaminy D biorę tyle, że cud, iż jeszcze nie świecę.

Idź do psychologa, mówią. Tylko, że w kolejce do tego państwowego czeka się równie długo, co na wizytę u okulisty, a na prywatnego mnie zwyczajnie nie stać. Poza tym - psycholog nie ma aż takiej mocy sprawczej, jak się niektórym wydaje. Przerabiałam to już. Pokiwa głową z udawanym zainteresowaniem, bo taka jego/jej praca. Ale przecież nie zmieni życia za mnie. A już na pewno nie zmieni przeszłości. Nie sprawi, że moim miejscem urodzenia będzie duże miasto, a nie zabita dechami wiocha. Nie przeżyje za mnie jeszcze raz tego, co już przeżyłam. Nie naprawi błędów i nie naprawi mnie.

Mam dwie możliwości: siedzieć i płakać albo pozbierać zabawki i iść dalej. Zwykle wybierałam to drugie, ale teraz mi ciężko. Muszę dać radę.

29 wrz 2015

Jesień, panie.

Uwielbiam jesień. Uwielbiam szyszki, korale z jarzębiny i kasztany, które są ciepłe nawet wtedy, gdy są zimne.
Tylko szkoda, że nie umiem już tak jak kiedyś po prostu iść i radośnie rozrzucać nogami sterty liści. Na dorosłego człowieka pod tą feerią barw zawsze czai się jakieś gówno.

24 sie 2015

Sierpień taki nagły

Prawie nie zauważyłam, że już koniec sierpnia. Za dużo się działo i zbyt intensywnie. Na szczęście było też sporo pozytywów.

I to w zasadzie na tyle. Żeby było wiadomo, że żyję - a ze mną mój blog.

Czekam na wrzesień i nowe wyzwania. A tymczasem wracam do łóżka walczyć z gorączką.

29 lip 2015

Roztrzaskałam się o rzeczywistość.

Wróciłam do pustego łóżka, do samotnych nocy, do prozaicznych białych ścian. Wróciłam po dniach wypełnionych zapachem lasu, szumem morza, cichymi wędrówkami u boku jedynej osoby, obok której mogę milczeć i być w tym milczeniu zrozumiana.
Nic tak nie smakuje jak leśne maliny.
Karmiliśmy jeże, tropiliśmy borsuki, a nad jeziorem darły się żurawie.

Ale wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Znów mam tylko namiastkę w postaci godzin przegadanych na Skype.
Czasie, proszę, płyń szybciej. Do następnego pociągu, do następnego busa, do następnego przytulenia.

6 lip 2015

Nie zesraj się z tą swoją tolerancją.

Serwis, który zainspirował mnie do napisania tego posta, być może nie jest najwyższych lotów, ale problem jest jak najbardziej realny. Zachęcam do zapoznania się z newsem, zanim przejdziecie do notki.

Czym różni się stwierdzenie 'geje są obrzydliwi' od 'włosy u kobiety są obrzydliwe'?
Dlaczego to pierwsze spotyka się ze (słusznym zresztą) oburzeniem, to drugie - w optymistycznej wersji - z pełnym przyzwolenia milczeniem?

Wkurza nas body shaming. Mówimy, zgodnie z prawdą, że kobieta może być piękna niezależnie od rozmiaru... pod warunkiem, że jest zrobiona, uczesana, ustylizowana, a poza głową i brwiami na jej ciele nie ma jednego włoska.

Tatuaże są cool. Dready są cool. Skaryfikacje są cool. Każdy ma prawo do własnego ciała. No chyba, że to ciało jest chore.

Boli mnie to tym bardziej, że sama borykam się z problemami hormonalnymi. Moje ciało nie jest i nigdy nie będzie idealnie gładkie. Woskuję, golę, wyrywam. Jak trzeba, to codziennie. I chyba nigdy nie zapomnę, jak mój pierwszy poważny chłopak lata temu wypalił na głos przy znajomych 'O fuj! Masz włoski na brodzie! Weź to wyrwij, czy coś...'. Dodam, że moje włoski wówczas wcale nie były tak ciemne jak dzisiaj.

'Zarosłam' bardzo wcześnie, w zasadzie od wczesnego dzieciństwa miałam puch na nogach i rękach. Wtedy jeszcze nikt nie chciał leczyć dzieci hormonami. Leki, które biorę obecnie, też jakichś spektakularnych efektów nie dają. Dlaczego nie pójdę na laser? Cóż, da mi on pewnie spokój na miesiąc czy dwa - ale ponieważ problem leży w moich jajnikach, włoski i tak wrócą. A ja wydam fortunę, by choć na chwilę dostosować się do Twoich standardów piękna. Wybieram więc opcję tańszą, czyli depilację. Wydaję na nią zupełnie inną fortunę - swój czas.

Sporo moich znajomych na FB ustawiło sobie ostatnio tęczę na profilowym. Wszyscy zgodnie są oburzeni śmiercią nastoletniego Dominika. No bo jak można śmiać się z cudzego wyglądu? I jakoś nie przeszkadza im fakt, że sami robią to samo. Bo ktoś ma krzywe nogi. Bo ktoś ma nie takie pośladki. Bo ktoś ma brzydkie zęby lub, o zgrozo, nie ma ich wcale. Ale cholera, no, nie śmieją się z gejów i lesbijek. Nawet nie trzymają w domu Murzynów. Ba, łaskawie pozwalają wegetarianom w swoim otoczeniu nie jeść mięsa! Bo przecież nie zatrzymali się z poglądami w średniowieczu...

Masz prawo czuć się piękna taka, jaka jesteś. Tylko nie zapomnij ogolić nóg.

2 lip 2015

Tak mi dobrze.

Tak mi dobrze, kiedy jesteś. Nawet, jeśli tylko głosem w mym telefonie.
Tak mi dobrze, gdy się śmiejesz. Gdy poważnym tonem tłumaczysz zawiłości techniczne swojego nowego projektu. Gdy obiecujesz mi spacer po lesie i świeże maliny, gdy już w końcu przyjadę.

Nie trzeba być obok, by być blisko.
A spośród wszystkich Ty, na drugim końcu Polski, jesteś mi najbliższy.

30 cze 2015

Hipster, tylko gorzej ubrany.

Niechcący ruszyłam lawinę. Jednym słowem. Tym samym w kategorii social life (o ile ten mój ciasny krąg znajomych można nazwać jakimś życiem społecznym) wieje halny i bogowie raczą wiedzieć, co dalej z nami będzie.

Mam talent do toksycznych relacji międzyludzkich. Szczęśliwie nie są to już związki, ale i takie cudo w swej biografii posiadam. Może sama jestem toksyczna? Wszak swój ciągnie do swego. Pewnie dlatego tak bardzo porusza mnie muzyka Czajkowskiego (sporo mu się w głowie działo, oj sporo).

Z optymistycznych akcentów. Przespacerowałam się dziś po rynku. Słońce, zakochane pary, ciekawie ubrani ludzie - zapewne studenci któregoś z pobliskich wydziałów humanistycznych tutejszego Uniwerku. Swoją drogą, dlaczego ludzie z politechnik tak rzadko noszą fantazyjne ciuchy? Pogrzebałam w antykwariacie, w którym sprzedawałam książki. Nic nie znalazłam, niemniej z antykwariatami książkowymi jest u mnie prawie tak samo jak z lumpeksami - gonienie zajączka też się liczy ;). Przyjemności szperania po regałach pełnych książek, nawet, jeśli ma się do dyspozycji Kindla, nie zastąpi nic.

Swoją drogą, z moim ukochanym Kindlem czuję się niezwykle hipstersko. Jest szary. Z czasów, kiedy znacznie lepiej mi się powodziło finansowo. Z czasów, kiedy Kindle były naprawdę, naprawdę drogie. Teraz wszyscy śmigają z czarnymi Paperwhite i nie wiedzą, co to Kindle z duszą ;) (a w każdym razie tak sobie wmawiam, bo a) przywiązałam się do mojego b) nie stać mnie na nowy model c) i tak bym nie kupiła nowego, skoro działa stary). Wyciągam swojego elektronicznego dinozaura w tramwaju i z wyższością spoglądam na posiadaczy nowszych modeli, a co dopiero innych marek. Amatorzy! Ja czytałam ebooki zanim to stało się modne! ;)

Zabawne, ale kiedy mieszka się w dziurze zabitej dechami (a z takiej pochodzę), człowiek wyobraża sobie, jak wiele możliwości daje duże miasto. Tymczasem z dobrodziejstw kulturalnych mojej studenckiej miejscowości korzystam tak naprawdę rzadko. Muzeów zwiedziłam tylko kilka. W ZOO może ze dwa razy. Opera? Transmisje w kinie Nowe Horyzonty, i to też od święta, bo cena zwala z nóg. Teatr? Wiem gdzie jest ten muzyczny. Chyba czas się poodchamiać.

Tymczasem idę spać, bo dawno tego nie robiłam, co zresztą chyba widać po powyższej notce.

28 cze 2015

Nie umiem.

Ten post naprawdę miał być pozytywny.
Ja wiem, nie ma co narzekać, zawsze może być gorzej.

Czasem po prostu jedno słowo, jedno głupie zdanie potrafi wyprowadzić człowieka z równowagi. I sprawić, że wszystko co wielkie i piękne, staje się nagle małe i nieważne. Może jestem zbyt słaba psychicznie po prostu. Może PMS. Może wszystko naraz.

Muszę gdzieś wyjechać. Dla własnego zdrowia psychicznego, choćby na jeden dzień. Z dala od wszystkiego i wszystkich.

26 cze 2015

Boksujemy.

Pani w antykwariacie powiedziała, że pieniądze dostanę dopiero w poniedziałek. Cóż, trzeba to jakoś przeżyć. Śmiesznie, bo jeśli uda mi się sprzedać wszystko za mniej więcej tyle, ile oszacowałam, to będzie mnie stać na regał na książki w końcu. Ale nie kupię regału. Sorry książki moje kochane, sorry Winnetou, jeszcze trochę w tych przeprowadzkowych kartonach posiedzicie. Mam tylko nadzieję, że Lem dogada się z Bułyczowem, bo że Kańtoch będzie się dobrze bawić w towarzystwie Pratchetta to pewne.

Dziś w końcu wyszło słońce. Nie żebym była jakąś fanatyczką lata - zdecydowanie bardziej lubię jesień i wiosnę. Niemniej pogoda ostatnich dni przyprawiała mnie o jeszcze większą senność niż zwykle. A słońce jest takie rebelianckie. Taka radość na przekór.

Obiad dziś pod tytułem 'przegląd tygodnia' - i mówcie co chcecie, ale wieloletnie studenckie doświadczenie mówi mi, że najlepsze dania wychodzą wtedy, gdy się po prostu czyści lodówkę z przypadkowych rzeczy. A więc dziś kuchnia serwuje kotlety z: kaszy gryczanej, resztki zupy jarzynowej, podgrzybków i prawdziwków (burżujstwo, jeśli się je kupuje - darmocha, gdy zbiera się samemu, a że Mama zapalonym grzybiarzem jest, więc mam ich pod dostatkiem) oraz mnóstwa przypraw. Do tego, jakże polsko, kapusta kiszona. Niestety kupna, a nie od Mamy.

A. wciąż w pracoholicznym ciągu. Nie mam mu za złe, stara się. Ambitny jest. I dba o mnie, przecież jakby nie dbał, to by mi prezentów nie wysyłał... prawda? Tylko, że mi to nie wystarcza. Potrzebuję bliskości, choćby (a może zwłaszcza) w postaci rozmowy. Związki na odległość nigdy nie są łatwe. Związek na odległość z małomównym, introwertycznych nerdem, w dodatku sporo starszym ode mnie - to prawie jak porywanie się z motyką na słońce. Ale, wzorem Rhetta Butlera, chyba zawsze miałam słabość do przegranych spraw.

Zresztą, przecież to 'na odległość' to nie będzie stan permanentny. Przecież niedługo się obronię, przecież i tak chciałam się przeprowadzić. Może się jakoś ułoży.

Pomyślę o tym jutro.

A tymczasem blog zyskał logo. Logo też jest na biedato, bo nie mam czasu. Niesporczaki zaś, w przeciwieństwie do mnie, nigdy nigdzie się nie śpieszą. I pewnie dlatego są w stanie wytrzymać promieniowanie kosmiczne.

Znaczy, że już?

No to jednak bloguję. Znowu. Zobaczymy, jak to tym razem będzie - niezbyt dobrze u mnie ze stałością blogową. Wszystkie poprzednie jak dotąd umierały śmiercią naturalną. Związki też mi umierały. Niekoniecznie naturalnie.

Na koncie minus. W głowie pustka. Tylko w obwodzie za dużo, ale damy radę, damy radę. A w każdym razie - spróbujemy, poudajemy sami przed sobą. Fake it till you make it, jak to mówią.

A. się nie odzywa. Tzn. teoretycznie się odzywa - komentarzami na FB. Bliskość jak jasna cholera, jeszcze w ciążę zajdę.

CV się rozsyłają, ale bez echa. Wychodzi na to, że te wszystkie lata studiów mogę sobie wsadzić w de. Tzn. owszem, dostaję propozycje - zwykle bezpłatnych staży. Na jednym pracowałam przez rok, było fajnie, sporo się nauczyłam - ale też odpowiedzialność wielka, a perspektyw zatrudnienia, jak się okazuje, żadnych, chyba, że - jak to ładnie Pan Kierownik Katedry (PKK) ujął - ktoś sobie umrze. Ot, polskie piekiełko akademickie - jak się dochapiesz do profesury, to jesteś nietykalny. Dowcip polega na tym, że młodzi naukowcy też muszą coś jeść. No chyba, że mam zacząć wyżerać roślinki z labu. Dobrze, że jestem weganką, jedzenie trawy mam we krwi.

No ale dobra, bo ja się tu rozpisałam, a wedle wszelkich wytycznych notki wstępne powinny być krótkie. Kontent się liczy. Itepe.

No więc... dobry. おはよ. こんばんは właściwie.
Jestem Anka. No może tak niezupełnie Anka, bo Anna dostałam dopiero na chrzcie, jako, że moje pogańskie imię niezbyt się księdzu podobało. Teraz co prawda mam to w nosie, ale na potrzeby internetowej pseudoanimowości wolę pozostać Anką. A resztę musicie wywnioskować sami.