Pani w antykwariacie powiedziała, że pieniądze dostanę dopiero w poniedziałek. Cóż, trzeba to jakoś przeżyć. Śmiesznie, bo jeśli uda mi się sprzedać wszystko za mniej więcej tyle, ile oszacowałam, to będzie mnie stać na regał na książki w końcu. Ale nie kupię regału. Sorry książki moje kochane, sorry Winnetou, jeszcze trochę w tych przeprowadzkowych kartonach posiedzicie. Mam tylko nadzieję, że Lem dogada się z Bułyczowem, bo że Kańtoch będzie się dobrze bawić w towarzystwie Pratchetta to pewne.
Dziś w końcu wyszło słońce. Nie żebym była jakąś fanatyczką lata - zdecydowanie bardziej lubię jesień i wiosnę. Niemniej pogoda ostatnich dni przyprawiała mnie o jeszcze większą senność niż zwykle. A słońce jest takie rebelianckie. Taka radość na przekór.
Obiad dziś pod tytułem 'przegląd tygodnia' - i mówcie co chcecie, ale wieloletnie studenckie doświadczenie mówi mi, że najlepsze dania wychodzą wtedy, gdy się po prostu czyści lodówkę z przypadkowych rzeczy. A więc dziś kuchnia serwuje kotlety z: kaszy gryczanej, resztki zupy jarzynowej, podgrzybków i prawdziwków (burżujstwo, jeśli się je kupuje - darmocha, gdy zbiera się samemu, a że Mama zapalonym grzybiarzem jest, więc mam ich pod dostatkiem) oraz mnóstwa przypraw. Do tego, jakże polsko, kapusta kiszona. Niestety kupna, a nie od Mamy.
A. wciąż w pracoholicznym ciągu. Nie mam mu za złe, stara się. Ambitny jest. I dba o mnie, przecież jakby nie dbał, to by mi prezentów nie wysyłał... prawda? Tylko, że mi to nie wystarcza. Potrzebuję bliskości, choćby (a może zwłaszcza) w postaci rozmowy. Związki na odległość nigdy nie są łatwe. Związek na odległość z małomównym, introwertycznych nerdem, w dodatku sporo starszym ode mnie - to prawie jak porywanie się z motyką na słońce. Ale, wzorem Rhetta Butlera, chyba zawsze miałam słabość do przegranych spraw.
Zresztą, przecież to 'na odległość' to nie będzie stan permanentny. Przecież niedługo się obronię, przecież i tak chciałam się przeprowadzić. Może się jakoś ułoży.
Pomyślę o tym jutro.
A tymczasem blog zyskał logo. Logo też jest na biedato, bo nie mam czasu. Niesporczaki zaś, w przeciwieństwie do mnie, nigdy nigdzie się nie śpieszą. I pewnie dlatego są w stanie wytrzymać promieniowanie kosmiczne.
Niesporaczek uroczy :) Wszystkie dwa. Znaczy Ty i ten u góry :)
OdpowiedzUsuńNo ba! Ale i tak staram się schudnąć ;)
OdpowiedzUsuńUch. Czytam od tyłu, bo tak jakoś wyszło, zaległości mam.
OdpowiedzUsuńGrzybki Ci matka daje? Ale fajnie. Moi zbierają, a nie dają. Oni byli zawsze grzybowymi mrówkami, ja konikiem polnym. A darmozjadów się nie nagradza rarytasami.
Znów zapragnęłam "Przeminęło z wiatrem" przeczytać.